szarlej
Administrator
Dołączył: 28 Sie 2005
Posty: 373
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków - Prądnik Czerwony
|
Wysłany: Pią 20:45, 17 Lis 2006 Temat postu: Coś dla WSW i ludzi z Wrocka |
|
|
Oto prezentuję wam opis Wrocławia nocą stworzony przez Andrzeja Sapkowskiego (twórcy Wiedźmina). Serdecznie zachęcam do przeczytania (oczywiście należy zapoznawać się z tym opisem z lekkim przymrużeniem oka )
Lux Perpetua (fragment)
Cytat: |
Stadtluft machtfrei, przypomniał sobie Pomurnik, idąc od Mostu Piaskowego w dół ulicy Zamkowej. Fakt, że we Wrocławiu stale bytowałyliczne stwory nocy, nie był dla niego bynajmniej nowością. Minął jednak jakiś czas, odkąd wędrował tu po zmierzchu, i czas ten, jak się okazywało, sporo zmienił. Zaiste, konstatował idąc, nie tylko dla Kundrie oddech wielkiego miasta niósł powiew wolności.
Nie ona jedna, jak się okazywało, dobrze i swobodnie czuła się we Wrocławiu. Nie jej jednej, jak się okazywało, odpowiadał wielkomiejski habitat.
Zaskoczony przy bramie dzantyr uniósł wydłużony pysk, ewidentnie nie pojmując,jakim cudem Pomurnik go widzi. Wreszcie skrył się w mroku, wygarbiając jak kot i jeżąc sierść.
Pod wylotem rynny siedziało, liżąc zagnojony bruk, kilka urkinów nadętych w puszyste kule. Zgrzytnąwszy pazurami, zemknął w ciemność zwinny jak jaszczurka rapion. Tuż dalej był skład win, majstrujący przy kłódce łysy gnom w skórzanym kabacie nawet nie podniósł głowy. Jego uzbrojony w łom kamrat obrzucił Pomurnika złym spojrzeniem, zawarczał coś pod nosem, trudno było zgadnąć, pozdrowienie czy obelgę.
W odchodzącym ku ulicy Wąskiej zaułku ostro cuchnęło magią i alchemią - czyli ektoplazmą, saletrą, witriolem, ałunem i winnym wyskokiem. Rynsztok wyraźnie fosforyzował, pełzały w nim esfiliny, zwabione sublimacyjnym odpadem. Tuż opodal, w podcieniach, czaił się garou, rozwinięte zmysły powstrzymały go jednak przed atakiem, w porę wyczuł aurę Pomurnika i wiedział, że lepiej nie próbować. Kilkanaście kroków dalej podobnie zachowała się lamia. Wampirzyca zaczekała nawet, aż Pomurnik się zbliży, a upewniwszy się, że naprawdę ją widzi, pozdrowiła ukłonem, owinęła się w opończę i znikła, szara na tle szarego muru.
Między przyporami kościoła Świętego Ducha siedział kludder, stękając i drapiąc się w brzuszysko. Na maswerkach, sterczynach i pinaklach świątyni szeleściły i trzepotały skrzydła spłoszonych latawców. Tuż za szpitalem Pomurnik dostrzegł na kamieniach błyszczącą smugę świeżej krwi. Wiedziony ciekawością - rzecz w sumie go nie obchodziła - wzmocnił wzrok zaklęciem, przejrzał ciemność. Schylona nad skrwawionym trupem, podrażniona czarem kalkabra wyszczerzyła dwucalowe kły, a włosy uniosły się jej nad głową jak srebrzysta korona. Pomurnik wzruszył ramionami, przyspieszył kroku.
Jak dawniej, tak i teraz, okazywało się, niebezpiecznie było chodzić nocą po Wrocławiu.
Przeciął Targową, wyszedł na placyk przy studni. I wtedy go opadli. Ze wszystkich stron. Odziani tak, że niemal niewidzialni.
Niezwykle szybcy. Jak na ludzi.
Tylko błyskawiczny unik ocalił mu życie, w ostatniej niemal chwili złowił okiem blady blask godzącej w niego klingi. Chwycił napastnika za połę kubraka, zakręcił nim, pchnął wprost na drugiego atakującego, wprost na ostrze miecza. Odwinął się, poczuł, jak stal muska mu włosy. Odskoczył, widział, jak miecz innego zamachowca krzesze iskry z żelaznej kraty. Ucapił za rękę z mieczem, szarpnął, pozbawił napastnika równowagi, rzucił na kolana, szybkim, jednoczesnym ruchem obu rąk skręcił mu kark. Kolejny dopadł, zadał sztych, Pomurnik uniknął ostrza delikatnym półobrotem, złapał za łokieć i nadgarstek, wyłuskał miecz z łamanej ręki. Napastnik zawył. Zasłaniając się nim jak tarczą, Pomurnik pchnął następnego atakującego mieczem w brzuch, skoczył, nie czekając, aż upadnie, ku innym. Gdy pierzchnęli, zawrócił, ostrym pociągnięciem przeciął gardło temu ze złamaną ręką.
Leżało trzech, zostało trzech.
Trupi księżyc łysnął zza chmury, a Pomurnik zaatakował.
Uciekli przed nim za studnię, ale to ich nie uratowało. Nie widzieli go, gdy ich dopadł. Pierwszy osunął się na kolana, pchnięty w pachwinę; nim 'zdążył się porządnie rozkrzyczeć, miał rozchlastaną tchawicę. Drugi skoczył na ratunek, atakując w klasycznej pozycji szermierczej. Pomurnik dopuścił go na właściwą odległość, sparował sztych i pchnął, mocno i pewnie, w twarz, między oko a nos. Pchnięty wyprężył się, zadygotał, bezładnie trzęsąc rękami.
Potem zsunął się z ostrza, miękki jak szmata.
Został tylko jeden, czający się w mroku. Uprzedził Pomurnika, zaatakował sam. Krzycząc niezrozumiale, wznosząc do ciosu jakąś dziwną broń, ni to topór, ni to maczugę. Pomurnik wymanewrował go unikiem, ciął krótko. Napastnik padł na kolana.
A potem na twarz.
Pomurnik spojrzał na miecz. Od razu widać było, że niepospolita to broń. I nie tania. Prawdopodobnie mediolańska. Na głowni była punca płatnerza, niewielka, trudno rozpoznawalna w mroku. Pomurnikowi nie chciało się zresztą rozpoznawać.
Jeden z powalonych zacharczał, zadygotał, zazgrzytał sprzączką pasa po kamiennej płycie studni, do której się doczołgał.
Pomurnik był tam w trzech krokach, rąbnął raz, drugi, za trzecim mediolańska głownia pękła z jękiem. Odrzucił złomek.
Zajęczał inny. Ten powalony jako ostatni. Pomurnik zbliżył się, podniósł dziwny oręż. Był to krzyż. Duży, ciężki, żelazny krzyż z prostymi ramionami. Na ramionach połyskiwał śrebrem grawerunek. Napis.
T
R
I
USIT MIRI CRUX M ADVERSUS DAEMONES
P
H
U
S
- Nie jestem, kurwa, demonem - powiedział Pomurnik.
Wzniósł krzyż i uderzył jak toporem.
Skrajem płaszcza zabitego wytarł obryzgane mózgiem nogawki.
I poszedł w swoją drogę. Przez nocny Wrocław. Miasto, które nocą potrafiło być niebezpieczne.
Andrzej Sapkowski
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|